23 Maj 2020

W czasach stanu wojennego „Żydów noszono na rękach”. Bo rzeczywiście, gen. Jaruzelskiego, zabiegając o zniesienie bojkotu reżimu, zabiegał o ich poparcie – oskarżając „Solidarność” o antysemityzm. „Noszenie Żydów na rękach” i „Polacy to antysemici” odnosi się też do wszystkich rządzących po ’89 ekip.
Przypomnijmy: pomoc w transferze 40 tysięcy sowieckich Żydów do Izraela; zwrot mienia gmin żydowskich; budowa Muzeum Polin; medal dla Grossa; przepraszanie za Kielce i za Jedwabne. Przypomnijmy też, że odpowiedzią nie było przepraszanie (chociaż mają za co przepraszać), ale niezliczone przypadki złej woli: awantura wokół krzyża w Oświęcimiu; Szamir ze swym „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”; Singer z groźbą „Będziemy nękać Polaków tak długo, dopóki Polska znów nie pokryje się lodem” i używanie sobie na Polakach na całego, z „polskimi obozami” i „nazistowskim językiem”.
Polakom próbuje się odebrać godność i honor.
Służy temu świadomie prowadzona pedagogika wstydu. Po 1944 r. obelgą „antysemici” miotała żydokomuna. W żadnej „Trybunie Ludu”, podręczniku szkolnym, sentencji sądowego wyroku nie przepuszczano okazji, by użyć tego słowa. Tak ustawiony „zapluty karzeł reakcji” był bezbronny i łatwy do likwidacji przez sędziego Stefana Michnika.

Pedagogika ta stosowana jest z przerwą na lata 1970-80, bo Gierkowi można wiele zarzucić, z wyjątkiem jednego – nigdy nie wpadł na pomysł wzbudzania w Polakach poczucia winy za niepopełnione zbrodnie.
Dziś dożyliśmy czasów, kiedy rządzący na jednym oddechu wymawiają słowa „faszysta” i „polski”. Antykomunistycznym, przynajmniej w gębie, prezydentowi, premierowi i ministrom przypomnieć trzeba, że w latach 1956-1989 w żadnej szkole i w żadnej gazecie nie słyszało się o czymś takimi jak „polscy naziści”.
Czemu to wszystko służy? W czyim jest interesie? Dlaczego bierze w tym udział PiS?
Wzbudzanie poczucia winy to najprostszy i najbardziej skuteczny sposób zastraszania Polaków. Ma on różne odcienie: od wmawiania, że Polska to brzydka panna na wydaniu, po nakaz wstydzenia się za powstańców warszawskich, „wrodzony antysemityzm” i stodołę w Jedwabnem.
Wystraszonymi łatwiej jest też sterować – uciekają pod skrzydła władzy i bez szemrania wypełniają polecenia.
Na szczęście strach nie jest przywarą Polaków, stąd i powiedzenie „Strachy na Lachy”. Mają ciągle odwagę pytać: gdzie jest ta epidemia, w imię której zdewastowano gospodarkę, zastraszono Polaków, zgodzono się na potężną inwestycję Gatesa?
Polska padła ofiarą ciemnych sił, sytuacja jest beznadziejna, obrona nie mają sensu, bo o wszystkim decydują oni, a kto się temu przeciwstawia to „antysemita” lub „ruska onuca”. Taki obraz wytwarzają nie tylko wrogowie, ale także rządzący. Dlaczego ci pierwsi, wiemy.
Ale dlaczego nie broni nas PiS? Powód jest prosty – Strach. Strach, by nie narazić się, Żydom, Niemcom, Ukraińcom, Litwinom, „Wyborczej” i Mosbacher.
Uderzają przy tym buńczuczne wypowiedzi w kraju i tchórzliwe milczenie za granicą.
Po nędznych rządach PO, mieliśmy nadzieję, że PiS podejmie walkę z hałastrą atakującą kraj. Dziś już po nadziei, i mocno trzeba zasłaniać oczy, by nie widzieć szemranych geszeftów z wrogami Polski oraz wmawiania, że najpilniejszą potrzebą RP jest „walka z antysemityzmem”.
Co robić? Może zastosować wobec oszczerców podobną metodę
Przypomnieć, kto witał wojska sowieckie wkraczające 17 września do Polski, i kto pomógł w wywózce do łagrów w bydlęcych wagonach 2 milionów Polaków?
Przypominać zbrodnie żydowskiej policji w warszawskim getcie, a budynek, który w czasie wojny miał adres Leszno 13 przeznaczyć na muzeum getta i na jego frontonie zamieścić szyld, że mieścił się w nim komisariat żydowskiego gestapo?
A może głosić, że stworzone po wojnie ubeckie katownie były „katowniami żydowskimi”?

w Świętochłowicach-Zgodzie (1945)
i Jaworznie (1948-1951).
Może głosić, że łagier w Świętochłowicach nie był, jak utrzymuje Michnik, polskim, lecz żydowskim obozem? Bo jego komendantem był Salomon Morel, bo szefem więziennictwa był Wassersturm, szefem MO w pobliskim Będzinie Jurek Furstenfeld, a prokuratorem w Gliwicach Mietek Rosenkranz?
Daliśmy się zastraszyć, zepchnąć do defensywy.
Sprawa „polskich obozów” jednak nie zniknie. Będzie raz po raz wytaczana, i czas najwyższy przystąpić do kontrataku. Im więcej będziemy mówić o reparacjach wojennych, tym mniej oni będą mówić o „polskich obozach”. Temat nie tylko spycha ich do defensywy, ale otwiera oczy na renegatów, którzy się temu sprzeciwiają.
Agresja powinna kosztować – wprowadźmy wizy dla obywateli Izraela, wstrzymajmy taśmowe wydawanie paszportów i anulujmy już przyznane.
W uchwalonej w II RP ustawie stoi: „Obywatel polski przebywający za granicą, może być pozbawiony obywatelstwa, „jeżeli […] utracił łączność z państwowością polską”. Autorzy ustawy mówili o „obywatelstwie szemranym”, których nosicieli z państwem łączył jedynie paszport. Głosili, że „celem ustawy jest podniesienie godności obywatelstwa polskiego, a przede wszystkim pozbycie się elementu niepewnego, destrukcyjnego”. Wydaje się przy tym, że odwołanie do sanacyjnego prawa powinno przyjść rządzącej formacji bez większego trudu. À propos – nie kto inny jak Piłsudski mawiał: „Pokora i uległość tylko do wzmocnienia i utrwalenia niewoli prowadzi”.
Na straszenie odpowiadać tym samym.
Trafnym ciosem byłoby wznowienie ekshumacji w Jedwabnem, bo oparta na tym kłamstwie pedagogika wstydu ległaby w gruzach. A że tak jest, świadczy lęk Grossa przed zbieraniem podpisów pod żądaniem ekshumacji.
Tchórzy jednak nie brakuje. Jeden z nich napisał: „Nie wyobrażam sobie, aby państwo polskie chciało wejść w otwarty konflikt ze środowiskami żydowskimi […] Czy warto dawać środowiskom żydowski do ręki tak potężny oręż”.
Tymczasem „środowisko” to nikt inny jak „Wyborcza”, a „wchodzenie w konflikt” trwa już kilkadziesiąt lat.
A tak w ogóle to Jedwabne, jak i cała Polska, wyszło obronną ręką z większych konfliktów – z Hitlerem i Stalinem. Ponadto, gdy przypomnimy światu, kto witał w Jedwabnem wkraczających bolszewików, sami się zreflektują, że lepiej nie atakować, bo straty mogą mieć większe niż zyski.
Karin Friedmann, żydowska antysyjonistka, opisując zaciekłą nietolerancję w stosunku do ludzi mających inne opinie, mówi:
Amerykańscy Żydzi są od dzieciństwa szkoleni w kontaktach z nie-Żydami w sposób podstępny i skoordynowany, mający na celu emocjonalne zniszczenie krytyków. A nie-Żydzi są tresowani przez media i szkoły, że mają być wrażliwi na cierpienie Żydów. Gdy syjonista udaje oburzenie za podważanie jego poglądów, zastraszony nie-Żyd toczy walkę przeciwko swojemu „wewnętrznemu Żydowi”.
Polsce nie jest potrzebna żadna nowa ustawa, ale odwaga.
W Kodeksie Karnym mamy art. 133, a w nim:
„Kto publicznie znieważa naród lub Rzeczpospolitą, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech”.
Za zaniedbania w obronie dobrego imienia Polski do odpowiedzialności nie został pociągnięty żaden minister (ba, niektórzy zostali za to wynagrodzeni). Tymczasem art. 231 KK wyraźnie mówi:
jeśli funkcjonariusz publiczny nie dopełni obowiązków i naraża przez to państwo na szkodę, wówczas w grę wchodzi czyn karalny ścigany z urzędu.
Antypolskie działania, jako żywo, wyczerpują też znamiona przestępstwa zdrady dyplomatycznej opisanego w art. 129 KK.
A czego nie robić?
Na pewno nie postępować, jak przy okazji „Arabowie pobili Izraelczyków!”. Wychodzący z nocnego klubu studenci izraelscy zostali pobici „przez napastników posługujących się j. arabskim” – reakcja władz była natychmiastowa, incydent potępiły, MSZ wydało oświadczenie, a ambasador RP w Izraelu obwieścił: „Ohydny akt barbarzyństwa. Nie ma uzasadnienia dla przemocy. Wierzę, że sprawcy zostaną wkrótce aresztowani. Życzę Yotamowi i innym szybkiego powrotu do zdrowia”.
Z banalnego incydentu, którym powinien zająć się – co najwyżej – policyjny stójkowy, zrobiono dyplomatyczną aferę.
W gdańskiej synagodze wybito szybę, złapanie winnego (chorego psychicznie, który wcześniej zwandalizował kilka kościołów) zajęło kilka godzin. Głos potępienia zabrali prezydent, premier, koordynator służb specjalnych.
Gdy na ogrodzeniu polskiej ambasady w Tel Awiwie namazano swastykę oraz graffiti „mordercy spieprzajcie” i „polskie gówno”, polskie MSZ tchórzliwie milczał. Nie dało się „sprowokować” nawet wówczas, gdy składający się z marcowych emigrantów, tj. byłych ubeków tłum wdarł się na teren ambasady. W tym samym czasie na publicznej plaży w Ejlacie kamieniami oraz wyzwiskami „Dobry Polak to martwy Polak” obrzucono polskich turystów. Opluto też ambasador RP w Izraelu. Milicja izraelska nawet nie udawała, że kogoś szuka. Głosu nie zabrał ani Netanjahu, ani Duda, ani sam opluty.
Czego nie robić?
Na pewno nie postępować tak, jak przy okazji „urodzin Hitlera”. Prowokacja TVN była tak groteskowa, że oczywistym było, iż po wyczerpaniu się medialnego paliwo z „60 tysiącami nazistów maszerujących w Warszawie, zaledwie 300 kilometrów od Auschwitz”, padł rozkaz: „wytropić w Polsce nazistów!”. To był pokaz, kto w Polsce rządzi, i dlatego tchórzliwe zachowanie rządzących było antypolskie. Minister spraw wewnętrznych, zamiast sprawdzić z czyjego polecenia TVN działa, podziękował z sejmowej trybuny „dziennikarzom śledczym” TVN.
Gdy „naród śląski” z Ruchu Autonomii Śląska napisał list do Putina, że gdyby wysyłał jakieś rakiety na Polskę, to niech „nie celuje na Śląsk”, minister nie reagował.
A jak było z twitterem Mosbacher w obronie TVN? Zamiast przekazać do Białego Domu, że ambasador broni oszczerców Donalda Trumpa, tchórzliwie położyli ruki po szwam i pospieszyli z zapewnieniami o wolności słowa. Po prostu chciało się płakać.
Szczególną jaczejkę tchórzy mamy w MSZ.
Jacek Czaputowicz poddał się naciskom Kijowa i zablokował pokaz filmu „Wołyń”. Wcześniej MSZ, kierowany przez „dzielnego wojaka Szwejka spraw zagranicznych”, nie protestował przeciwko zamieszczeniu na stronie Parlamentu Europejskiego oszczerczego filmu o Polakach degeneratach, rasistach i faszystach.
A czy nie z tchórzostwa IPN wzbrania się przed wznowieniem śledztwa ws. Jedwabnego i Kielc?
Dlaczego premier B. Szydło w liście do Kielczan podtrzymała tezę o pogromie dokonanym przez polską antysemicką tłuszczę?
Dlaczego pozbawiono Małgorzatę Sołtysiak miejsca w zarządzie Stowarzyszenia Ruch Społeczny im. L. Kaczyńskiego, gdy protestowała wobec „żydowskiej hucpy”, gdy list premier uznała za antypolski, antyhistoryczny i wiernopoddańczy, a wygłoszony przy okazji obchodów wiersz Juliana Korhausera za „obraźliwy i obrzydliwy”?
Za słowa Piotra Glińskiego „język, którym mówi się o PiS, […] mamy być tak traktowani, jak Żydzi przez Goebbelsa” – kijem wicepremiera obiła ambasador Azari: Ja po prostu nie chciałabym widzieć więcej takich cytatów. Gliński (jak i jego pryncypał) tchórzliwie milczał.
Nawiasem mówiąc, skąd tyle pogardy wobec prożydowskiego fanatyka, który dał 100 milionów na żydowski cmentarz i drugie tyle na żydowski teatr? Czemu miała służyć ta ostentacja? Czy nie pokazaniu, że tchórzami gardzą?
A tak w ogóle – państwo, które nie ma odwagi sprzeciwić się poniewieraniu własnych ministrów, nie jest państwem poważnym i nigdy nie będzie cieszyć się szacunkiem.
Dyrektor warszawskiego biura Amerykańskiego Kongresu Żydów wydała komunikat, że powołanie b. prezesa organizacji nacjonalistycznej na wiceministra ds. cyfryzacji zaskakuje. Czyli strofowała, było nie było, premiera 40-milionowego państwa.

Tymczasem polski MSZ nie protestował, gdy ministrem w Izraelu zrobiono Israela Katza, autora wypowiedzi: „Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki”, a ministrem obrony Naftali Bennetta, znanego z oświadczenia: „Polacy współdziałali z nazistami przy Holokauście”!
Stare polskie przysłowie mówi Na pochyłe drzewo to i koza wlezie:
1. Ambasador USA obwieszcza, że z szefem loży B’nai B’rith (przy okazji otwarcia loży) omawiał „kwestie związane z Radiem Maryja i Telewizją Trwam”.

2. Obama mówi o „polskich obozach śmierci”, a obecny przy tym Daniel Rotfeld milczy. Reaguje jedynie internauta: „To jest k… polski minister spraw zagranicznych?”.
3. Ambasadorowie 26 państw podpisują list wspierający paradę pederastów; ambasador Szwecji składa kwiaty przy tęczy na Placu Zbawiciela; ambasador USA obściskuje się publicznie z Robertem Biedroniem, a ambasador Irlandii (razem ze swym mężem) pląsa pod tęczową flagą.
4. Ambasada Holandii finansuje publikację „Mowa nienawiści”, brutalnie ingerującą w wewnętrzne sprawy Polski i nawołującą do represji karnych wobec obrońców dobrego imienia Polski.
5. Ambasador Izraela wzywa do bojkotu ministra edukacji za to, że na listę lektur szkolnych wpisał książkę Dobraczyńskiego, a ADL zaleca: „z koalicji usunąć Samoobronę i LPR”, bo „niedopuszczalne, żeby w kraju członkowskim UE funkcjonowały ksenofobiczne partie”.
6. Ambasador Rosji szarogęsi się przy pomniku sowieckiego generała, który decyzją miejscowego samorządu miał zostać rozebrany, bo generał był odpowiedzialny za mordy i zsyłkę do łagrów setek żołnierzy wileńskiej AK.
7. Prezydent Wrocławia przyznaje, że interwencja Policji wobec demonstrujących na wykładzie Baumana odbyła się na żądanie konsula Niemiec.

8. Mike Pompeo uznaje funkcjonariusza NKWD za polsko-amerykańskiego bohatera, a Jacek Czaputowicz nabiera wody w usta, trzymając tchórzliwie ręce na przyrodzeniu.
We wszystkich przypadkach MSZ milczał, choć były to niedopuszczalne, zdarzające się jedynie w odniesieniu do państw o statusie kolonialnym, przypadki mieszania się w wewnętrzne sprawy Polski oraz przejawy chamstwa i buty.
Newshungary.com doniosło: szef węgierskiej dyplomacji Péter Szijjártó wezwał ambasadorów Danii, Finlandii, Islandii, Norwegii oraz Szwecji, tj. krajów które wygłosiły indywidualne oświadczenia do listu sekretarza generalnego Rady Europy insynuującego, że węgierski rząd „buduje dyktaturę”. „Węgrzy są ponad tysiącletnim narodem i odrzucają żałośnie pełen hipokryzji protekcjonalizm” – oświadczył minister. Podkreśli też, że „Węgrzy są w stanie decydować, czego chcą, a czego nie chcą”, a ministrowie z pięciu krajów „lepiej pilnowaliby własnych interesów”.
